sobota, 31 października 2009

Październik 2009 - podsumowanie i dalsze plany

Jest ostatni dzień października, wypłata już wpłynęła na konto, czas więc zrobić bilans osiągnięć.

Fundusz awaryjny

Parę dni wcześniej pisałem, że nie uda mi się odłożyć 500 PLN na konto FA (szczegóły tutaj). Jednak mój pracodawca zaskoczył mnie przyjemnie pokaźną premią tak więc nie dość, że wypełniłem założenie na październik to także listopadową "ratę" wpłaciłem już w całości z pokaźnym bonusem. Obecnie saldo mojego FA wynosi 1380,28 PLN.

Niespodzianki

Jak pisałem wczoraj udało mi się trafnie zainwestować na giełdzie (szczegóły tutaj). W środę dostanę 135 PLN uzyskane ze sprzedaży akcji. Bardzo pozytywna niespodzianka, która uświadomiła mi, że nawet jeśli jeszcze nie mam środków na inwestycje to powinienem zacząć się szkolić w tej materii. Przy okazji, dziękuję Markowi za wsparcie i porady :)

piątek, 30 października 2009

Ślepej kurze akcje

Nie, to nie jest wpis o akcjach PGE :)

Otwierając eKonto w mBanku zażyczyłem sobie uruchomienia konta eMakler. Nie znam się zupełnie na giełdzie, ale stwierdziłem że skoro już jestem w mKiosku i podpisuję papierki to co mi szkodzi. Z ciekawości zajrzałem sobie w tę część interfejsu bankowego, poklikałem trochę i postanowiłem sprawdzić jak to jest być akcjonariuszem. To było jeszcze zanim pojawił mi się w głowie tak szalony pomysł jak oszczędzanie, ale i tak jakiś przytomny głosik szepnął mi żeby nie wyrzucać na tę zabawę więcej niż 100 PLN. Widać jakieś "frugalowe" fluidy mi się już plątały po czaszce :)

niedziela, 25 października 2009

Tydzień oszczędzania, tydzień do wypłaty - refleksje

Tydzień minął od kiedy zacząłem pisać tego bloga i powiedzmy że będę tę datę uznawał za oficjalny początek świadomego oszczędzania i kontroli wydatków. Tych parę dni to pikuś wobec czasu pozostałego do spłacenia wszystkich zadłużeń, ale wystarczająco abym mógł doświadczyć pierwszych wpadek i wyciągnąć z nich mam nadzieję naukę na przyszłość.

Tak więc, oficjalnie oszczędzam od 17 października. Wtedy to spisałem swoje cele, sporządziłem listę wydatków, opracowałem sobie arkusz kalkulacyjny, itp. Wszystko wyglądało całkiem składnie, dawało i możliwość utrzymania dotychczasowego poziomu życia jak i perspektywę zbudowania funduszu awaryjnego. Jednak kilku rzeczy nie dopatrzyłem planując budżet na resztę miesiąca:

sobota, 24 października 2009

Oszczędzaj, nie dziaduj

Jak bywa niemal z każdym aspektem naszego życia także w oszczędzaniu można posunąć się za daleko. Na części blogów, które zdarzyło mi się (i nadal zdarza) odwiedzić znajduje się przynajmniej jeden wpis dotyczący porad jak oszczędzać na różnych płaszczyznach codzienności. A to woda, a to prąd, a to przepisy "tanie i zdrowe". Nie twierdzę, że te porady są bezwartościowe - jak najbardziej należy zwracać uwagę na to co się używa i w jaki sposób się to odbija na naszej kieszeni. Niektóre punkty jednak są dla mnie cokolwiek kontrowersyjne i jeśli ktoś je faktycznie stosuje to w moim skromnym zdaniem nie jest oszczędny - jest dziadem.

piątek, 23 października 2009

Prawo Murphy'ego czyli jak łatwo jest zmienić szablon bloga

Dziś rano stwierdziłem, że coś mi nie gra w wyglądzie mojego bloga. Jakiś taki wąski był :) Zacząłem więc sobie szukać alternatywnej skórki. Dość szybko trafiłem na 3 kolumnową wersję poprzedniego szablonu i stwierdziłem, że to będzie to. Dwie boczne kolumny na gadżety, środek na notki.

Wtedy padł blogger...

Skoro nie mogłem przejść do zmiany wystroju poszukałem sobie informacji o ewentualnych problemach z tym związanych. Gadżety mogą się usunąć albo zresetować swoje opcje - ok, można to w miarę szybko poustawiać ponownie. Co jeszcze? Hmm, teoretycznie to wszystko. Pozostało poczekać na przywrócenie bloggera do życia.

środa, 21 października 2009

Emerytura i ZUS - gdyby tylko było łatwiej

Dziś na wp trafiłem na notkę (bo artykuł to dla mnie coś więcej niż 3 małe akapity), która informuje, że "Obecne 30-latki, które mają przeciętną pensję, mogą liczyć za 35 lat na świadczenia odpowiadające około 60 procent ich ostatnich miesięcznych zarobków". Autor sugeruje także, że najwyższy czas odkładać samodzielnie na poczet przyszłych wydatków na etapie "wesołego życia staruszka" (to już nie cytat :).

Jak zwykle najlepsze są komentarze czytelników. Większość z nich reaguje po ludzku - wqrwieniem, reszta kpiną. Cytując jednego z komentatorów: "Przecież w je...nym ZUS-ie odkładam. gdybym tę samą kasę do banku co miesiąc odkładał to z odsetkami byłbym milionerem na starość, a gdybym nawet jej nie dożył to moja rodzina mogłaby dostać te pieniądze a tak odkładam w sq...ym ZUS-ie który już teraz mówi że nie ma i nie będzie moich pieniędzy.". Nic dodać, nic ująć.

Zarabianie kasy w internecie - nie dla mnie

Około dwóch miesięcy temu trafiłem gdzieś w sieci na nazwisko Stephen Pierce. Tych, którzy na niego jeszcze nie trafili wyjaśniam, że jest to tak zwany guru zarabiania w internecie. To znaczy "guru" nazywają go ci co podobno się dorobili dzięki jego wskazówkom jak założyć i rozkręcić biznes w sieci. Jak to zwykle bywa w przypadku takich "mędrców" jego strona zawiera krótką biografię oraz oczywiście screenshoty z przeróżnych kont wypełnionych dolarami po brzegi. Pierce reklamuje się jako biedny dzieciak z getta, zamieszany w młodości w gangsterskie zabawy. Momentem przełomowym w jego życiu był postrzał w nogę, który jakoby miał uświadomić młodemu Stephenowi, że chyba to nie jest dobra droga do szczęścia. I tu zaczyna się baśń. Bez pieniędzy, domu, przyjaciół, korzysta w bibliotece z komputera i... zaczyna ludziom udzielać porad na temat inwestowania na giełdzie! Kiedy zorientował się, że ludzie zarabiają na jego wskazówkach zaczyna pobierać od nich abonament kilkuset dolarów miesięcznie. Tak zarobił pół pierwszego miliona. American dream pełną gębą.

wtorek, 20 października 2009

I schodzimy na peryskopową...

Pojawiła się konieczność pewnego wydatku, którego spodziewałem się dopiero w przyszłym miesiącu. Oczywiście wpłynie to na moje dzienne limity, które będą teraz oscylowały w okolicach 10 PLN na dzień. W sumie się cieszę bo to będzie pierwszy poważniejszy test mojego systemu i siły woli. Na szczęście do końca miesiąca pozostało tylko 11 dni, a 10 PLN to w dalszym ciągu wystarczająco na paczkę fajek :)

poniedziałek, 19 października 2009

"Jak to cię nie stać, przecież dużo zarabiasz"

Słyszałem takie zdanie wielokrotnie. Często razem z: "to na co wydałeś to wszystko?". Do tej pory moja odpowiedź brzmiała "nie wiem, nie mam pojęcia". I to była prawda. Wypłata wpływała na konto, płaciłem raty, rachunki i... mniej więcej w połowie miesiąca już widziałem dno skarbonki! Na boga, przecież zarabiam mniej więcej tyle co inni w mojej branży, na co to poszło?! Ano tak, tu byłem na imprezie, tu kupiłem sobie zegarek, tu... hmm, nie wiem co to było ale kosztowało prawie dwie stówy, musiało mi być potrzebne...

I tak było w sumie zawsze. Na początku jak zarabiałem 1200 PLN to szło mi 1200 PLN. W miarę wzrostu zarobków rosły też wydatki. Jak widać po moim zadłużeniu wydatki wcale nie zatrzymywały się na wyzerowanym koncie. Minus rósł, malał, rósł, malał, RÓSŁ i nie malał!

Nie daj się nabrać, że masz szanse

Jakiś czas temu Frugal na swoim blogu zamieścił notkę o uzależnieniu od hazardu. W zasadzie jest to jedno wielkie pytanie: dlaczego? Dlaczego ktoś potrafi wrzucić do automatu 500 PLN podczas gdy brakuje mu na rzeczy codziennej potrzeby? Dlaczego stosunkowo mała wygrana potrafi uruchomić w nas lawinę nowych zakładów? Przecież wiadomo, że kasyno zawsze wygrywa. Na każdego kto wygra 1000 PLN przypada tysiąc takich co postawili już swój 1000 PLN i go stracili.

Ktoś kiedyś powiedział, że z kasyna można wyjść jako milioner pod warunkiem że weszło się do niego jako miliarder.

Dlaczego nie rzucam palenia skoro chcę oszczędzać

Może się to wydawać dziwne, wręcz idiotyczne, ale uważam, że rzucanie palenia w celu zaoszczędzenia dodatkowej kwoty miało by w moim przypadku skutek zgoła odwrotny.

Dlaczego tak myślę?

Po pierwsze, dopiero się oswajam z planowaniem, ustalaniem założeń, tworzeniem arkusza w Excelu obliczającego moje dzienne limity. Bawi mnie pisanie notek na bloga o swoich planach, cieszę się tą małą kwotą już przelaną na poczet funduszu awaryjnego. Jestem podniecony tym, że w końcu widzę jakieś realne szanse na uwolnienie się od spłacania kredytów. W tej sytuacji niemożność zapalenia sobie papierosa byłaby przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu. Wiem, to głupie żeby odmawianie sobie trucizny zabijało przyjemność dbania o swoją przyszłość, ale tak jest. To nie jest logiczne, nie jest racjonalne, ale myślę, że każdy palacz mnie zrozumie.

niedziela, 18 października 2009

Spisane cele zyskują na realności

Mądrzy ludzie twierdzą, że walkę z kredytami trzeba zaplanować a nie rzucać się na żywioł. Twierdzą też, że najlepiej sobie wszystko pospisywać tak aby oczy zobaczyły i uwierzyły, że nie śnią. Mądrych ludzi trzeba słuchać a więc...

Wczoraj siadłem z ołówkiem nad kartką papieru i spisałem plan, cele, założenia.

Cele na końcówkę 2009 (listopad / grudzień) i cały 2010
  1. Zgromadzić 5000 PLN na funduszu awaryjnym
  2. Spłacić obie karty kredytowe (2800 PLN i 3622 PLN)
 Te dwa punkty zamierzam zrealizować do grudnia 2010 włącznie. Czy się uda? Musi!

Pierwsze kroki

Różne są sposoby radzenia sobie z kredytami. Można je znaleźć na blogach, portalach, w gazetach. Mają mniej lub więcej punktów, jedne pasują do polskiej rzeczywistości inne są możliwe do zastosowania na przykład tylko w USA ze względu na wykorzystanie specyficznych dla danego kraju przepisów prawa. Zresztą sposób nie jest ważny o ile prowadzi do pozbycia się kredytu. No i sam sposób nie wystarczy, trzeba go zastosować, zacząć działać, przestać tylko czytać.

A zatem, oto jak ja rozpocząłem swoje zmagania.

Stałe zobowiązania

Tak nazwałem listę wydatków, z których nie mogę zrezygnować. Zawiera wszystko to co muszę płacić każdego miesiąca czyli: czynsz, raty (każdy kredyt oddzielnie), karta MPK, abonament za internet, itp. Odejmując sumę tych wydatków od mojego dochodu od razu widzę jaką kwotę mam do dyspozycji na cały miesiąc. Z niej muszę wydzielić część na oszczędności, a resztę na tak zwane "życie".


sobota, 17 października 2009

Pozytywny wqrw

W paru miejscach wyczytałem, że dobrym sposobem motywacji do walki z kredytem jest po prostu się na niego wqrwić. Być może nie uczą tego na seminariach i w wykładach na studiach, ale muszę przyznać, że coś w tym jest. Jakieś dwa tygodnie temu pomyślałem sobie o tym ile oddaję w ratach bankowi, co mógłbym sobie za to kupić, jakby wzrosło moje poczucie bezpieczeństwa gdybym miał tę sumę do dyspozycji w przypadku jakiejś nieprzewidzianej sytuacji. Z każdą nową myślą na temat tego co odbiera mi konieczność spłacania kredytów ciśnienie mi skakało, a gul śmigał coraz bardziej. I wtedy postanowiłem działać a nie tylko użalać się nad sobą i moim pustym portfelem. Postanowiłem zrobić plan i trzymać się go za wszelką cenę. Kredyt nie ma litości i nie odpuści ci gdy życie stanie się zbyt ciężkie. Co więcej, to kredyt jest przyczyną, że życie staje się ciężkie!

Złudne bezpieczeństwo

Mniej więcej 18 miesięcy temu przeprowadziłem konsolidację sześciu kredytów konsumpcyjnych. Pamiętam jak nagle raty z niemal 1000 PLN zmniejszyły się do 300 PLN z groszami. Konsolidację przeprowadziłem w Polbanku za pomocą ich Kredytu Bezpiecznego (oksymoron jak w mordę dał), akurat kupowałem samochód (mój pierwszy w życiu) na to także dostałem środki, w sumie limit kredytu ustaliłem na 30 000 PLN. Wtedy wydawało mi się to dobrymi pomysłem mieć nieco większy limit niż naprawdę potrzebowałem.

Od razu po otrzymaniu dostępu do konta kredytu spłaciłem wszystkie wcześniejsze kredyty. Następnie podjąłem gotówkę aby zapłacić za samochód. Potem podjąłem jeszcze trochę aby załatwić sprawy administracyjne. Rata minimalna rosła, ale była nadal w miarę mała. Uznałem, że jestem bezpieczny z moim Kredytem Bezpiecznym i zadłużeniem 19 000 PLN.

Przewińmy taśmę do dnia obecnego. Mój dług w ramach Kredytu Bezpiecznego wynosi 29 500 PLN (raty spłacane zawsze w terminie!). Zadłużenie na karcie kredytowej wynosi 2800 PLN. Musiałem kupić laptopa więc pojawiła się inna karta kredytowa z zadłużeniem na dziś 3622 PLN. Jak to określił mój znajomy: "Chyba się, qrwa, gdzieś pogubiłeś".

Mam nadzieję, że to co obecnie mam w głowie świadczy o tym, że zaczynam się odnajdywać.

No to zaczynamy...

Tytuł bloga chyba wystarczająco określa moje odczucia względem posiadanych kredytów. Chociaż nie, to nie ja posiadam kredyty, to one posiadają mnie! Każdego miesiąca zabierają mi 25% tego co zarobiłem. To jest 1000 PLN, które mógłbym wydać na coś pożytecznego albo przynajmniej przyjemnego. Mógłbym te pieniądze odłożyć, zainwestować, kupić sobie jakiś modny gadżet. Nawet jakbym je wydał na wódkę i najlepsze cygara pożytek byłby z tego większy niż oddawanie ich bankowi jako raty kredytu!

Skąd się wzięły te długi? Szczerze mówiąc to z głupoty. Patrząc wstecz, przypominając sobie momenty kolejnych zakupów ratalnych, nieostrożnego płacenia kartą kredytową, nie mogę inaczej tego określić niż głupoty. Na przykład plazma 42 cale kupiona na raty 2 lata temu. Cena 4000 PLN, 36 rat niestety nie 0%. Wtedy jeszcze nie widziałem tego co widzę dziś, dług wielkości 36000 PLN. Wtedy to było kolejne 120 PLN czy coś koło tego, groszowa sprawa, w końcu zarabiam wystarczająco. A jak tu żyć bez wielkiego telewizora? Toż to bardziej potrzebne niż jedzenie, plomba w zębie czy nowe buty.