Czasem ludzie mają rodzeństwo, czasem to rodzeństwo formalizuje związek ze swoimi wybrankami i czasem ów związek owocuje potomstwem. Zazwyczaj jest to przyczyną wszelakich imprez i obrzędów, w które chcąc nie chcąc trzeba się zaangażować. Na przykład chrzciny.
W tolerancyjnej i otwartej na odmienne poglądy Polsce dziecko warto ochrzcić niezależnie od swoich przekonań religijnych. Potem wiele rzeczy będzie łatwiejszych do wykonania, a i na podwórku nie będą za nim rzucać kamieniami jak za szatańskim pomiotem. Przynajmniej nie z powodów wysoko rozwiniętej tolerancji religijnej. Tak więc - pragmatyzm.
Chrzciny, a więc etat ojca i matki chrzestnej. Zaszczytne stanowisko zobowiązuje nie tylko do podpisania cyrografu duchowego na dozgonną opiekę nad moralnością świeżo upieczonego obywatela, ale także do odpowiedniego obdarunku. Tutaj nie bardzo jest jasne czy prezent adresować tylko do dziecka czy też (a może szczególnie?) do rodziców. APP kiedyś już poruszał ten temat proponując podarowanie wartościowej monety lub też innej formy inwestycyjnego podejścia do sprawy. Nie będę powielał jego twórczości więc zagaję ze swojego punktu widzenia gdyż objawiła mi się refleksja z tym związana.
Otóż gdy pojawiły się dylematy co kupić stwierdziłem, że zamiast dawać kopertę z 500 PLN może lepiej zakupić za to właśnie jedną lub kilka srebrnych lub złotych monet. I ładne będzie i trwałe i przynajmniej warte więcej niż papierki z wypisanymi cyferkami. Ostatecznie ze srebrnych zawsze można wytopić kule przeciw wilkołakom więc i na tym froncie przydatne bardziej od makulatury z królewską facjatą. Dziecko jeszcze za małe na jakieś gadżety typu komórka, ipod czy choćby rowerek, a jak podrośnie to może kruszec w monetach będzie ciągle więcej wart niż świniak w chlewiku i bukłaczek samogonu. Szczypta pragmatyzmu jako ziarenko lepszej przyszłości dla oseska.
Moja propozycja dotarła do rodziców i tu spotkała się z raczej stanowczą dezaprobatą. Na co komu jakieś monety? Komu to potrzebne? Tylko problem z tego będzie bo ani przydatne na co dzień, a sprzedać będzie trudno, a gdzie to trzymać? Jak już coś kupować to użyteczne, a jak nie to kasa. Ludzie są to bardzo fajni i zazwyczaj można pogadać z nimi na wszelakie tematy, nawet moje "faszyzujące" poglądy znajdują u nich zrozumienie. Jednak tym razem było inaczej.
Ok, obiekcje przyjąłem do wiadomości i nawet je rozumiem, cash is a king, spoko. Zwłaszcza, że ja tam i tak będę tylko gościem bo ojcem chrzestnym (ani matką) nie jestem. Dowiedziałem się natomiast dlaczego gotówka będzie bardziej przydatna dla rodziców. Bynajmniej nie chodzi o jakieś duperele tylko, znowu, pragmatyzm.
Otóż w naszym kraju, gdzie "państwo" ochoczo sponsoruje płodzenie kolejnych szeregów przyszłych płatników haraczy (nazywanych podatkami, składkami emerytalnymi, zaliczkami na poczet...) trzeba cudu lub kasy na to żeby dziecko posłać do żłobka. Cud działa w przypadku darmowej placówki (czyli opłacanej przez obcych dziecku i rodzicom, jeszcze zarabiających samodzielnie obywateli), natomiast prywatnie za opiekę nad maluchem trzeba zapłacić. Podobno 800 PLN wystarczy, ale pewnie to się niedługo zmieni i będzie więcej. Nie jestem pewien czy to miesięcznie czy rocznie czy też samo wpisowe, ale tak czy inaczej kasa rządzi. Dostajesz becikową łapówkę na sam początek a potem radź sobie sam.
Tak oto socjalizm idealnie współgra z kapitalizmem, żyją sobie w dobrej komitywie i jeden drugiemu pomaga jak może. I wszystko się pięknie układa i wszystkim to pasuje. Jest nieco zgryzoty i wkurwienia w dniu wypłaty kiedy się okazuje, że nasza praca jest czymś tak szkodliwym, że trzeba wypłacić reszcie społeczeństwa odszkodowanie za jej efekty, ale tak ogólnie jest fajnie. Bo przecież edukacja jest darmowa, leczenie jest darmowe, na bezpłatną i bezinteresowną pomoc ze strony "państwa" w sytuacjach kryzysowych zawsze można liczyć...
Czemu jednak poruszam ten temat na blogu o wychodzeniu z kredytów?
Jestem dzieckiem socjalizmu. Urodziłem się być może nie w okresie jego świetności, ale na pewno wchłonąłem odpowiednią dawkę propagandy. Dzieciństwo chociaż szczęśliwe kojarzy mi się z jednej strony z kartkami na żywność a z drugiej z inicjatywami "nielegalnego uboju" skąd to moja babcia pozyskiwała drogą kupna świeżą szyneczkę dla wnusia. Tak więc od początku - chociaż nie zdawałem sobie z tego wtedy sprawy - było jasne, że państwo swoje a my swoje.
To czego brakowało w domu to kombinowania, tej żyłki cinkciarstwa, zmysłu robienia kasy z byle, za przeproszeniem, gówna. Brakowało także edukacji finansowej, wzorów myślenia w kategoriach przyszłych korzyści, a nie tylko dzisiejszych pierdół. Dziadek - chociaż sprawował nade mną czujną opiekę na placu zabaw i podczas oglądania filmów nie całkiem przeznaczonych dla mojej kategorii wiekowej - nie powiedział mi pewnego dnia: "odkładaj ile możesz dziś abyś nie musiał pożyczać jutro".
Kredytów w domu jawnie nie było, ale babcia przez całe lata spłacała mieszkanie spółdzielcze. Nikt jednak nie wyjaśniał mi co to jest ten "kredyt" i czemu babcia płaci skoro niby nam je dali. Sam musiałem się przekonać o co biega i chwała bogu, że nie skończyłem jak Pan Rysio co to windykatora się nie boi. Nie twierdzę, że moje obecne problemy z długami to wina rodziców, ale na pewno odrobina wiedzy w tym zakresie by mi nie zaszkodziła. Ponownie pojawia się pragmatyzm, tym razem jednak w deficycie.
Dlatego z jednej strony rozumiem potrzeby doczesne rodziców bo kasa zawsze się przyda zwłaszcza w obliczu "państwa", którego pomocy nie da się odrzucić. Z drugiej jednak coś mi się burzy pod czaszką na myśl o tym, że mój nowy przyszywany krewny najpewniej podąży tą samą ścieżką wydeptaną przez moje pokolenie zaślepione wspaniałością "państwa opiekuńczego".
Nie twierdzę, że tak się na pewno stanie, ale znam sytuację materialną tej rodziny i nauczony własnymi doświadczeniami wiem, że nieco trwałych aktywów by im nie zaszkodziło (pomińmy kwestię czy monety to aktywa czy pasywa). Jeśli jednak będą (zarówno oni jak i reszta relatywnie młodych ludzi w podobnej sytuacji) nadal tylko walczyć o utrzymanie się na powierzchni zamiast już budować jakieś finansowe podstawy pod przyszłość to dzieciak sam będzie musiał wypracować sobie mechanizmy obronne i nauczyć się mądrości finansowej. Jeśli w ogóle będzie miał na to szansę bo jakby tak mu ojciec kiedyś przyłożył w kuper to "państwo" gotowe oddać malucha pod opiekę profesjonalnych socjalis... tfu, wychowawców.
Niby nie moje dziecko więc i problem nie mój, no ale skoro już sponsoruję potomstwo i ogólnie życie kompletnie obcych sobie ludzi to los kogoś "z rodziny" powinien mnie obchodzić tym bardziej. To znaczy tak by nakazywała logika i genetyka, ale te rzeczy są dzisiaj niepoprawne politycznie i socjalnie naganne.
The Joy of Taking Care of My Life
7 godzin temu
20 komentarzy:
"W tolerancyjnej i otwartej na odmienne poglądy Polsce dziecko warto ochrzcić niezależnie od swoich przekonań religijnych. Potem wiele rzeczy będzie łatwiejszych do wykonania, a i na podwórku nie będą za nim rzucać kamieniami jak za szatańskim pomiotem. Przynajmniej nie z powodów wysoko rozwiniętej tolerancji religijnej. Tak więc - pragmatyzm."
Świetnie to się ma do bloga finansowego ;) A jak...
Wracając do prawdziwego meritum. Szkoda rodziców, że nadal mają takie podejście. Ale pewnie są młodzi i może w ciągu 5 lat nauczą się, że trzeba mieć coś trwalszego i oszczędności - trzymam kciuki.
W przeciwnym wypadku za 30 lat praktycznie będą w tym samym miejscu...
Wychowania finansowego brakuje od dawna i to na całym świecie. Do tego jeszcze w Polsce walenie, że matura z matmy zbędna.
Dlatego każdy z Nas w dzisiejszym świecie (Internet, blogi) może dokładać własną cegiełkę, aby świat stawał się aktywniejszy i bardziej obeznany z materią finansów domowych, kredytów etc.
@grapkulec - nie wiem, o co Ci w tym wpisie chodziło.
Po pierwsze w Polsce praktykujący katolicy są w mniejszości (spróbuj wypowiedzieć się jako katolik na jakimkolwiek forum i zobacz, ile osób Cię poprze), więc chrzest z pragmatyzmu po prostu nie ma sensu.
Po drugie - myślę, że wychowanie to kwestia wartości konkretnej rodziny. Zaryzykuję twierdzenie, że równie wiele osób z pokolenia Twoich dziadków to osoby z gruntu nieufne wobec wszystkich kredytów i banków - nastawione na ciułanie grosza do grosza (bez odsetek) czy czujące sentyment do dolarów jako "twardej waluty".
Dla mnie tekst niesamowity pod względem formy, nadaje się na dziennikarskie 'mięso' :).
Osobiście zgadzam się z każdym słowem autora...
Mi się też chrzciny niedługo szykują u krewniaków i myślałem o monetce 1/10 oz. Zerknąłem na Bielika i odpadłem - zaledwie 50% więcej niż cena spot - dziękuję, wysiadam. Poszukam sobie jakiejś sensownej (Maple, Krugerrand) w normalnej cenie na eBayu.
Generalnie to ma być prezent dla małego a nie dla rodziców i przyda mu się w przyszłości za 18 lat ;)
@Magdalaena
chrzest nie ma sensu? w Polce? nawet Titus z Acid Drinkers (a może Peter z Vadera albo inny szatan?) ochrzcił syna żeby mieć święty spokój.
Tu rzecz nie idzie o liczbę praktykujących katolików tylko o pokazówkę uprawianą przy każdej okazji, moim zdaniem nie warto dzieciakowi rzucać kłód pod nogi, jak sam będzie chciał to sobie potem odpuści zabawy z kościołem.
co do wychowania to oczywiście niech każdy wychowuje swoje dziecko jak mu pasuje, nic mi do tego. pojawiła mi się jednak myśl, że gdyby tak rodzice jednak chcieli te monetki to może by później sami dokupili następne i może byłby to początek nowej jakości w ich finansach.
tylko tyle.
pouczać kogokolwiek, a już rodziców w kwestiach tresury ich dziecka nie mam absolutnego zamiaru a i kwalifikacji mi brak. w końcu nie jestem urzędnikiem państwowym.
U mnie pewna osoba w rodzinie miała zostać matką chrzestną, więc za poradą z APP Funds poleciłem jej by właśnie kupić monety... Jednak reakcja była w stylu: "Co monety? Po co dziecku monety, nie wygłupiaj się xD" Więc dałem sobie spokój.
Niestety też jestem w mniejszości - kiedy z żoną dowiedzieliśmy się, że urodzi się nam córka zgodnie uzgodniliśmy, że postaramy się wpoić dziecku pewną edukację finansową. Mała ma 6 miesięcy a na "swoim" koncie 3 tys PLN. Skąd ta kasa? A właśnie z wszelakich prezentów jakie do tej pory otrzymała. Rodzina i znajomi z początku uznawali nas za "złych rodziców" którzy odbierają dziecku zabawki a na prezenty "żądają" gotówki. Nie dokładnie tak jest. Oczywiście małej na konto co miesiąc przelewamy odpowiednią kwotę, do tego wpadło becikowe i kasa z prezentów z chrzcin. Mała ma sporo zabawek, a i tak najchętniej bawi się ulotkami oraz pustym opakowaniem po chusteczkach nawilżanych. Dlatego gotówka w prezencie jak najbardziej, ale do tego potrzebni są też odpowiedzialni rodzice, którzy ową gotówkę dobrze ulokują.
@PMB
heh, dostrzegam tu pewną analogię z moimi kotami. na początku kupowaliśmy jakieś myszki, dzwoneczki, piórka i tym podobny badziewia niby ulubione przez kociaki. szybko się okazało, że to bez sensu bo te rzeczy są całkowicie ignorowane, natomiast najlepsza zabawa jest z piłeczką kauczukową z automatu za 1 PLN (bo skacze energiczniej niż sam kot) albo plastikowe opakowanie po sześciopaku piwa (bo można wsadzić do tego łapek i udawać że nikt mnie nie widzi) :)
a jak mówię, ze dzieci są jak zwierzaki to się wszyscy oburzają :)
Hmm świetny wpis, odrazu mi się humor poprawił czytając kila sarkastycznych komentarzy dotyczących naszej pieknej rzeczywistości :D
o chrzcinach się nie wypowiadam, bo nikt mnie jeszcze nie zaprosil na zadne ;) ale biore niedlugo slub koscielny, wlasnie dla swietego spokoju, mimo, że od roku "prawnie" juz jestesmy malzenstwem i bardzo dobrze nam sie zyje ;) mam nadzieje, ze po koscielnym się to nie zmieni ;)
Ja mam już dwuletnią chrześnicę. Chrzciny to tradycyjnie pieniądze (z zaznaczenie, że mają być wydane na dziecko) plus pamiątka po chrzcinach. Rodzice takiego małego bobasa mają naprawdę ogrom wydatków i nie chodzi mi o dwudziestego Kubusia Puchatka czy Świnkę Pepę, ale coś naprawdę przydatnego. Na urodziny zawsze uzgadniam z rodzicami chrześnicy czego dziecko potrzebuje - raz to była huśtaweczka, innym razem rowerek. Wydaje mi się, że dawanie dziecku monety srebrnej/złotej to trochę przesada (jako chrzestny). Nie zabierajmy maluchom dzieciństwa. Co innego komunia czy osiemnastka, wtedy pomyślę już o planach systematycznego oszczędzania/złocie/obligacjach.
Pozdr.
Ale jak dasz monete lub cos innego zwiazanego z oszczedzaniem/inwestowaniem, jak dziecko jest male, to przy 18-tce moze zebrac ewentualne zniwa.
Moze dziecko nauczy sie, ze wujek/ciocia daje monety i zacznie potem samo zbierac monety i inwestowac itp.
Jak dasz monete na 18-tke, to tez moze to byc dziwnie odebrane.
Ja jeśli chodzi o chrzest zawsze proponuję prezent po pierwsze religijny, a po drugie trwały - tak żeby obdarowany zdążył jeszcze z niego skorzystać. W przypadku chrzestnego sensownym wyjściem wydaje się medalik na łańcuszku.
Pomysł Appfundsa z monetą pokrywa się z drugą połową mojej rady, bo kasa się rozpłynie, a zabawki zniszczą.
Zawsze można kupić monetę z wizerunkiem Matki Boskiej:)
@Magdalaena
masz rację srebrny krzyżyk albo medalik jest jak najbardziej ok.
PS: A tak ogólnie to nie wiem skąd pomysł żeby na chciny kupować prezenty :/.
Wpis fajny, tylko z tym krzewieniem pragmatyzmu mnie trochę zaskoczyłeś :). Rodzice są właśnie po to żeby wychować dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami, póki jeszcze mają cokolwiek do powiedzenia. Chrzciny na pokaz to lekka hipokryzja.
@niktwazny - ja bym była jednak za złotym i w ogóle za złotą biżuterią. To wcale nie jest bardzo drogie. Na allegro większość krzyżyków z łańcuszkiem mieści się w 200 - 300 zł, a nawet nasz grapkulec (zadłużony i niebędący chrzestnym) ma budżet 500 zł.
Można wziąć pod uwagę jakiś starannie wykonany święty obrazek.
Słyszałam też o kupowaniu dziecięcych wersji Biblii - na razie chrześniak jest za mały, ale za kilka lat już nie będzie, a na dziewięciolatek na taką Biblię jest za duży.
"W tolerancyjnej i otwartej na odmienne poglądy Polsce dziecko warto ochrzcić niezależnie od swoich przekonań religijnych"
chyba że jesteś muzułmaninem lub żydem lub czytasz NIE :)
@Babel
"wszyscy kłamią" - dr House :)
Temat nie nowy - ale nie miałam czasu śledzić bloga. Ja też jakiś czas temu zostałam chrzestną. Był to przypadek naprawdę "awaryjny" więc się zgodziłam (tylko ze względu na lata przyjaźni).
Ponieważ nie jestem religijna, w prezencie kupiłam złoty łańcuszek z monogramem imienia. Polecam - prezent bardzo się podobał.
A swoją drogą rada na przyszłość - nie pytaj rodziców co kupić dziecku. Kieruj się swoim własnym rozsądkiem. W końcu ktoś Cię uznaje za rodzinę i pozwala uczestniczyć w życiu dziecka. Uważam więc, że jako ciocia/wujek mam prawo do swojego własnego osądu.
Oczywiście jeżeli rodzice są rozsądni i wiesz, że im się nie przelewa - to faktycznie warto zapytać czy chcą przewijak czy np materac do łóżeczka. Ale jeżeli chodzi o późniejsze prezenty typu zabawka, unikniesz niepotrzebnych stresów np z bieganiem za hitem telewizyjnym. Dziwnym trafem rzeczy, które kupuję cieszą się wśród dzieci popularnością, mimo, że są to np książki ;). Oczywiści dojście do wprawy zajęło mi trochę czasu, ale teraz naprawdę przed uroczystościami mam spokojniejszą głowę... :)
Piękny artykuł! Jestem pod wrażeniem jak celnie komentujesz nasze życiowe realia. Długo myślisz nad tekstami? Pozdrawiam ;)
Prześlij komentarz