czwartek, 31 marca 2011

Marzec 2011 - podsumowanie

Parę tygodni temu na Onecie czy innej WP był płaczliwy tekst o straszliwych skutkach emigracji. Mężowie wyjeżdżają i od razu popadają w rozpustę o rodzinie pamiętając tylko przy przelewie do Polski. Żony zadręczają się wyobrażaniem sobie co też mężus wyprawia skoro nie ma mu kto smyczy skrócić. Dzieci zapominają jak wygląda tatuś i wplatują się w ciężkie klimaty jednocześnie pragnąc aby miłość rodzicielska i spokój rodzinnego gniazda powrócił. A wszystkiemu winna ludzka zachłanność i pogoń za pieniądzem. O ile było by szczęścia w Polsce gdyby wszyscy pokornie klepali słodką biedę wzorem rodziny Zbawiciela...

W moim wypadku ofiarą emigracyjnego zamętu padł na przykład ten blog. Rozwijałem go od kilkunastu miesięcy, udało mi się zebrać całkiem fajną publiczność i wszystko poszło w piach gdy tylko dowiedziałem się, że wyjeżdżam z kraju. Shame on me...

Daleki jestem od usprawiedliwiania się przed kimkolwiek. Blog to hobby nie praca, nie muszę wyrabiać normy. Ciężko jednak wymagać aby czytelnik powracał jeśli raz, drugi, trzeci odświeża RSSa a tu nic nowego od grapkulca nie ma. Na szczęście chociaż podsumowania miesiąca pojawiają się regularnie. Dziś jednak postanowiłem połączyć wpis podsumowujący z odrobiną refleksji nad losem zadłużonego emigranta.

Aktualny stan moich finansów obrazują jak zwykle paski na tej podstronie. Nietrudno zauważyć, że przybyło czerwieni na mBankowych rachunkach i jedynie kredyt w Allianz wykazuje jako taki progres w odpowiednim kierunku. Dziś jest właściwie ostatni dzień mojej przeprowadzki do Wiednia i można przyjąć, że największe wydatki z tym związane są już za mną. Przynajmniej te finansowane z polskich zasobów bo na pewno jeszcze trochę euro wypłynie z konta w banku austryjackim zanim będzie można ogłosić zadowalający stan zadomowienia się w nowym miejscu.

Wróćmy jednak do kredytów i wyjazdu. Ogólne zadłużenie wzrosło mi o około 11 tysięcy PLN, praktycznie zatoczyłem więc wielkie koło i jestem w takim samym bagnie jak mniej więcej rok temu. Można by dywagować czy wszystkie wydatki były tak naprawdę potrzebne bo przecież nie musiałem kupować tego czy owego jednak była by to dyskusja cokolwiek jałowa. Wszelkich wyborów dokonałem sam zgodnie z tym co uważałem za odpowiednie i teraz sam poniosę odpowiedzialność. Ktoś kiedyś napisał w komentarzu, że jestem chyba uzależniony od kredytów bo co wyjdę z jednego to ładuję się w inny. Całkiem możliwe, że coś w tym jest.

Problem jednak nie pojawił się kilka miesięcy temu kiedy to zakupiłem 1000 euro na poczet wyjazdu posługując się oczywiście kredytem odnawialnym. Nie były to także późniejsze zakupy opłacane kredytówką. Prawdziwą przyczyną ciągłego pakowania się w dołek finansowy są błędy popełnione na samym początku mojej drogi zawodowej i finansowej. Wypłata nie wystarczała na moje zachcianki więc brałem kredyty ratalne. Kiedy przyszło do spłacania rat tym bardziej brakowało pieniędzy więc pojawiły się kolejne zadłużenia. Wielokrotnie już o tym wspominałem, że wtedy moje myślenie głównie polegało na pokonaniu kaca i zaplanowaniu miejsca do kolejnej imprezy i wydaniu kolejnej stówki. A raty? Przecież to tylko kilka dodatkowych złotych będzie, co to jest przy moich zarobkach, pikuś.

I tak się to zbierało aż poziom - za przeproszeniem - gówna sięgnął mi do szyi. Zaczęło się spłacanie, kombinowanie z szukaniem lepszych rozwiązań, jakieś mikroskopijne zaskórniaki. Zresztą sami wiecie jak to było bo czytaliście o tym w moich wpisach. Niestety gdy przyszła prawdziwa potrzeba czyli przeprowadzka do Austrii budżet ocierający się o pozytywną stronę zera pękł jak bańka mydlana. Lata życia na kredyt odbiły się kompletnym brakiem oszczędności i co tu dużo mówić: syn marnotrawny powrócił do papy bankiera po więcej kasy.

Ktoś może zapytać o co te żale? Przecież teraz zarabiam w euro i mogę spłacić kredyty w try miga. Teoretycznie tak jednak jak zwykle rzeczywistość nie jest taka różowa. Z pierwszej wypłaty w nowej firmie praktycznie wiele mi nie zostanie po opłaceniu rachunków i wysłaniu kasy do polskich banków. Ot tyle żebym miał na codzienne zakupy spożywcze. O konkretach napiszę jeszcze na wiedeńskim lajfie, ale tak w skrócie wygląda sytuacja na ten miesiąc. W kolejnych część rachunków odpadnie więc będzie można nieco postymulować kredyty do marszu w kierunku zera, ale też bez przesady. Chciałbym w miarę szybko zacząć gromadzić jakieś euro-oszczędności. Nawet jeśli będą one wirtualne bo zadłużenie w Polsce będzie je całkowicie przewyższać to jednak nie chcę popełniać tego samego błędu drugi raz czyli pozostawania całkowicie bez poduszki finansowej. Nowy kraj, nowa szansa – nie chcę tego zmarnować.

Sytuację być może nieco zmieni dodatkowa wypłata w czerwcu, tak zwana trzynastka. Na dzień dzisiejszy zamierzam ją w całości przeznaczyć na polskie zadłużenia. Jeśli kurs euro utrzyma się w okolicach 4 PLN powinna wystarczyć na pozbycie się przynajmniej długu na karcie kredytowej, a może i bedzie wystarczyć także na część kredytu odnawialnego. Jak będzie naprawdę to się dopiero okaże bo znając życie to trzeba będzie wyskoczyć z kasą na coś innego jak na przykład rejestracja i ubezpieczenie auta w Austrii albo coś w tym rodzaju. Ale jest przynajmniej cień szansy na jakiś pozytyw. Niemniej jednak kredyty jeszcze długo będą się odbijały na moich euro-zarobkach, sad but true.

W tym nieco przydługim wpisie chciałem zwrócić uwagę na fakt, że kredyt ciągnie się za nami niezależnie od miejsca gdzie jesteśmy (zakładając, że nie przestajemy go spłacać w momencie przekroczenia granicy :). Pensja w mocniejszej walucie teoretycznie powinna przyspieszyć spłatę zadłużenia, ale trzeba też brać pod uwagę koszty życiowe w nowym miejscu. Austria akurat nie jest pod tym względem zbyt atrakcyjna. Poza tym człowiek by się chciał nieco nacieszyć nowym otoczeniem i  tym bardziej boli wysyłanie kasy bankierom w Polsce.

Tak więc jeśli czyta to ktoś jeszcze wolny od kredytów i zastanawia się nad oddaniem się w dożywotnią niewolę w zamian za „własne” mieszkanie albo kilkuletnie raty na nowy samochód to niech moja sytuacja będzie przestrogą. Bo jeśli pojawi się albo już majaczy na horyzoncie okazja na wyjazd to cyrograf kredytowy znakomicie utrudni Wam czerpanie przyjemności z nowych okoliczności przyrody. A nigdy nie wiadomo jak się potoczą nasze losy. Rok temu ani myślałem o emigrowaniu, a teraz proszę, siedzę sobie w centrum Wiednia.


PS. gdy będziecie czytać te słowa ja będę prawdopodobnie leciał po czeskiej autostradzie z ostatnim transportem więc wybaczcie brak odpowiedzi na ewentualne komentarze :)

9 komentarzy:

Kuba @ Finansowe Okazje pisze...

Nie pozostaje nic innego jak życzyć abyś w końcu ogarnął swoje kredyty i wyszedł z tej bezustannej spirali zadłużenia.

Tak to już jest że jak człowiek wpadnie do szamba to ciężko jest samemu się z niego wydostać.

Sokomaniak pisze...

Kredytu w Austrii Ci pewnie od razu nie dadzą. Ale może by sprawdzić jakie tam jest oprocentowanie? Jak niższe wziąć jakiś kredyt "konsolidacyjny" na 7-8k Euro, spłacić kredyty w Polandzie i potem spłącać tylko 1 w Austrii? Orpcentowanie kredytów w Euro powinno być niższe... (tak mi się zdaje)

Anonimowy pisze...

Widzę że przez Grapkulca przemawia w tym wpisie nutka starego meliniarza. Chciałby się zabawić a nie może bo trzeba kredyty płacić. Niestety głupota dużo kosztuje

matipl pisze...

Nie wchodziłbym w kredyt w Euro na starcie, kto wie jak długo zostanie w strefie Euro?

Co do samych kredytów - nieładnie ;) miałeś zwalczać, a tutaj 11-koła długu.
Co z tego, że dążysz do spłaty, jak sam piszesz że chcesz żyć ponad stan:
Wypłata nie wystarczała na moje zachcianki więc brałem kredyty ratalne

Ale trzymam kciuki za powrót na dobrą drogę :) Wielu osobom się udało, uda się Tobie!

Anonimowy pisze...

Wyjechałeś spłacać kredyty to je spłacaj a nie się pakujesz w następne... Najpierw kredyty później zabawa ;)

Anonimowy pisze...

Kredyt konsolidacyjny w euro jak najbardziej. Tym bardziej, że zarabiasz w euro tak więc nie będzie ryzyka kursowego.

Anonimowy pisze...

Jestem w podobnej sytuacji jak autor tego bloga,cóż za błędy młodosci sie płaci.Stary ztym kredytem w euro to dobry pomysł czasem trzeba tak zrobic by uproscić sobie życie.Jestem z Toba szczególnie w dzien kiedy ściagają raty:)

Zbyszek Papiński pisze...

Nie wpadnij w pułapkę księgowania mentalnego i nie oszczędzaj przypadkiem na 2 czy 3% rocznie w euro równocześnie spłacając w Polsce kredyty oprocentowane kilka razy więcej.

Anonimowy pisze...

Czytam Cię od początku Twojego bloga i kiedy myślę, o Twoich kredytowych początkach to tak jak bym czytał o sobie samym.
Ja jeszcze w lipcu 2009 roku miałem 9 kredytów i oddawałem na nie 100 % pensji. Oczywiście sam byłem sobie winny, że tak skończyłem.
Moje opamiętanie przyszło na początku 2009 roku. Od tamtej pory zacisnąłem zęby i spłacałem (i płakałem). Już w sierpniu 2009 miałem tylko 7 kredytów.
Czas mijał i w styczniu 2011 miałem już tylko 4 kredyty. I choć obiecywałem sobie, że nie wezmę już żadnego kredytu, a przynajmniej dopóki nie spłacę wszystkich jakich mam, niestety znów się złamałem.
Niestety, jak dobrze sam wiesz, człowiek który od lat tkwi w długach ma ogromne problemy z pozbyciem się tego dziadostwa, szczególnie gdy słaba wola.
W lutym 2011 znów z 4 kredytów zrobiło mi się 5. Na szczęście szybko się opamiętałem i od razu spłaciłem jeden kredyt i znów mam tylko 4 kredyty. Obecnie zabierają mi one tylko 43 % pensji. Jakiś postęp po 2 latach jest.
W moim przypadku potwierdziła się stara prawda, że często ludzie nie mogą wyjść z kredytów do końca, bo gdy część spłacą, i mniej kasy oddają co miesiąc bankom, to zaczynają czuć się zbyt pewnie i myślą, a co tam, jak wezmę jeden kolejny kredyt z małą ratą, to nic się nie stanie. I znów się zaczyna wszystko od początku.
Nie piszę tego by Cię pouczać, czy krytykować. Wiedz tylko, że nie jesteś sam i więcej osób na tym Bożym świecie popełnia błędy i walczy z ich skutkami. Takie życie.
Ja na szczęście w maju spłacę już do końca jeden kredyt i w czerwcu kolejny. Na początku lipca będę miał już tylko 2 kredyty (27 % pensji) i w końcu zacznę normalnie żyć.
Na koniec chyba walnę się porządnie bejsbolem w głowę, aby znów nie skusić się na kolejny kredyt he he.

Pozdrawiam. Mariusz

Prześlij komentarz