poniedziałek, 17 maja 2010

Maj - oko cyklonu

Ale sobie przerwę zrobiłem! Przyznaję się bez bicia, że leń mnie ogarnął ostatnio niesamowity zarówno na polu zawodowym jak i prywatnym więc trudno się dziwić żeby mi się chciało jeszcze coś pisać. Zresztą po zrollowaniu kredytu maj zapowiadał się dość spokojnie bo i raty nie trzeba było jeszcze płacić i poza przeglądem auta nic się nie kroiło z wydatkami. Zabawne, że w komentarzach do poprzedniego wpisu AnzelmX napisał: "I o czym grapkulec będziesz teraz pisał, skoro przygody z Polbankiem się skończyły...?". Prorok jaki czy co? Bo faktycznie jakby mi wena twórcza odeszła :)

Okazało się jednak, że spokój majowy dość szybko zakłóciły wydatki w sferze prywatnej. Nie będę się tutaj spowiadał ile i na co już poszło i ile jeszcze ucieknie mi z portfela, ale na koniec miesiąca wykresy z moimi finansami zaświecą się czerwienią i to dość intensywną. Niestety, tak to bywa jak się balansuje na cienkiej linie pomiędzy plusem a minusem. Tysiąc z oszczędności potrafi zniknąć ot tak - pstryk! - i nie ma.

W takich chwilach człowieka dopada zniechęcenie do tego całego oszczędzania i pilnowania pieniędzy. Uzbieranie tego co widnieje pod etykietką "fundusz awaryjny" zajęło mi ponad pół roku, a wydam to w sporej części w ciągu jednego miesiąca. I nawet nie wydarzyło się nic co choćby ociera się o awarię! Po prostu brakło mi kasy w tym co pozostało po zapłaceniu wszystkiego co konieczne i obowiązkowe.

Teraz już wiem co czuł Syzyf jak ten cholerny kamień wymykał mu się z rąk i uciekał w dół.

I pytam sam siebie po jaką cholerę się tak męczę? Czy nie wystarczyłoby po prostu wychodzić na zero? Nie szarpać się z jakimiś groszowymi oszczędnościami, nie patrzeć za daleko w przyszłość, spokojnie płacić przez trzy następne lata raty kredytu i dopiero potem zacząć oszczędzać? Bo teraz to ani nie mam oszczędności, które w przypadku prawdziwego nieszczęścia zapewnią mi miękkie lądowanie ani nie mam przyjemności z życia bo trzeba sobie odmawiać i dorzucać do skarbonki. Nic tylko się zamienić w emo i pociąć żyletką.

Na szczęście - a może niestety - nie mam 13 lat i nie popadnę teraz w eternal sorrow, a blog nie zmieni się w litanię gorzkich żalów nad moim marnym żywotem. To było by zbyt łatwe, a poza tym przyznałbym się do tego, że jednak jestem debilem i nieudacznikiem, któremu dobrze wychodzi tylko wpadanie w długi. A te 8 miesięcy pracowania nad sobą, nad opanowaniem portfela, planowaniem wydatków, oszczędzaniem jest nic nie warte bo tak łatwo to odrzucam.

Jednak te miesiące wcale nie były bezwartościowe. Sam fakt, że zamiast zadłużać się na karcie kredytowej podbieram kasę z oszczędności świadczy o tym, że jednak coś osiągnąłem, coś pozytywnego. Jakby nie było nadal jestem po dodatniej stronie zera. Poza tym za dużo włożyłem w to czasu, energii i pracy żeby ot tak sobie zrezygnować po byle obsuwie. Życie ma tę miłą cechę charakteru, że lubi kopać po żebrach i to najlepiej wtedy gdy jeszcze leżysz, a zdaje ci się, że prawie się podniosłeś. Ale to nie znaczy, że trzeba na świat patrzeć z poziomu gleby.

W oszczędzaniu najgorsze jest to, że trwa to tak cholernie długo! Mija miesiąc, drugi, trzeci, a w skarbonce nadal widać dno. Trzeba jednak sobie uzmysłowić, że bez oszczędzania dno zawsze będzie widoczne, a w końcu zaczniemy to dno oglądać od spodu i wtedy skończy się zabawa.

Kiedyś, chyba na bashu, ktoś opisywał jak to na przystanku jeden pijaczek budził drugiego widząc nadjeżdżający autobus. Otóż ryknął on wtedy na cały głos: "Samuraju powstań!" i ten drugi wstał natychmiast. I ja tak samo powstanę do boju, chociaż zmęczenie walką jest spore, a odpoczynek kusi.

7 komentarzy:

Paweł Kata pisze...

"Uzbieranie tego co widnieje pod etykietką "fundusz awaryjny" zajęło mi ponad pół roku, a wydam to w sporej części w ciągu jednego miesiąca."

Tak czasem bywa. Mnie też boli, że jadę na awaryjnym, ale po to on jest - ma pomagać, gdy potrzeba. Gdyby nie awaryjniak, to bym teraz pewnie zamiatał ulice lub pracował jako "merchandiser", a nie stawał na nogi.

Reasumując: głowa do góry! Wszystkie problemy są tymczasowe, a awaryjniak jak najbardziej do odbudowania :-)

wolfe pisze...

podobała mi się historyjka z samurajem :)

głowa do góry, sam zauważyłeś, że bierzesz kasę z awaryjnego, a nie kolejny kredyt. Spójrz na to z innej perspektywy, żyłbyś jak panicz na włościach, przyszłyby te wydatki, wziąłbyś kredyt i byś się dołował, że coraz więcej tych kredytów masz.

Z kasą nie ma lekko. Pracowałem trochę za granicą, przywiozłem całkiem sporo i żyłem sobie jak chciałem. Aż nagle nie zostało nic z kasy, opcja z pracą za granicą odpada i ciułam w PL bawiąc się jeszcze na giełdzie. Przynajmniej zmieniłem podejście do kasy i oszczędzania. Życie nas uczy ;)

Co do emo:

Idzie emo do lekarza i lekarz go pyta:
- Co cię boli?
- Życie..

Pozdrawiam i powodzenia w odbudowaniu awaryjnego i dalszej spłaty kredytów:)

grapkulec pisze...

dzięki za wsparcie moralne :) wiadomo, że z czasem odrobię to co wydam teraz, ale fakt pozostaje faktem, że jak się ma mało kasy w skarbonce to ucieka ona błyskawicznie i znowu trzeba zaczynać mozolne dorzucanie.

@wolfe

też spędziłem kilka miesięcy za granicą, co prawda nie z własnej inicjatywy, a na zsyłce z poprzedniej firmy. i też niby można było przywieźć całkiem sporo, a jak się okazało wróciłem z ułamkiem tego co było możliwe i w dodatku wydałem tę kasę w ciągu kilku tygodni po przyjeździe. bo trzeba było kupić to, tamto, siamto. ale z drugiej strony nie żałuję aż tak bardzo bo co się wybawiłem za tę kasę to moje :)

Leszek Maruszczyk pisze...

Nie łam się, będzie dobrze. Tymczasem trzeba być twardym. Jak stonka.

Mattias pisze...

Podoba mi się Twoje podejście - grunt to się nie poddawać i iść do przodu. Sam tak staram się działać :)
Damy radę! :)
Pozdrawiam,
Maciej

Anonimowy pisze...

Cześć, podglądam już jakiś czas Twojego bloga i jak tu wszyscy kibicuję Twojej kieszeni:)

W kwestii funduszu awaryjnego chciałbym się podzielić moją metodą. Kupuję mianowicie w NBP dwuzłotówki okolicznościowe w woreczku po 50szt. co jak łatwo policzyć kosztuje 100 pln. Takich woreczków kupuję kilka miesięcznie. Ich zalety:
- w każdej chwili możesz zapłacić tym za zakupy
- wartość takich monetek wzrasta z każdym miesiącem/rokiem w zależności od tematu...
- ...a co za tym idzie, będziesz miał opory przed pochopnym wydawaniem takich pieniędzy :)

Stosuję to metodę od około dwóch lat, a ponieważ takich emisji rocznie wychodzi ok. 20 to łatwo policzyć, że można uzbierać sporo.
Polecam to do rozważenia i życzę wielu sukcesów zwieńczonych finansową wolnością:)
Pozdro,Jacek

grapkulec pisze...

@Jacek

do tych sakiewek to by się jeszcze przydał kufer zakopany pod drzewem na cmentarzu :) pomysł ciekawy, ale jakoś wolę mieć kasę na koncie niż stado woreczków z bilonem. zakładając, że nikt nam nie zaserwuje fajerwerków EMP to jednak łatwiej wyjąć banknot z bankomatu albo zapłacić w sklepie kartą niż się bujać z workiem monet :)

no i dzięki za kibicowanie :)

Prześlij komentarz