sobota, 30 kwietnia 2011

Kwiecień 2011 - podsumowanie

Chociaż moje finanse wykazują coraz bardziej komunistyczną kolorystykę humor nie przestaje mi dopisywać. To chyba kwestia odległości jaka dzieli mnie od najbliższej placówki polskich banków. Niby systemy online znakomicie skracają wszelkie fizyczne dystanse, ale jednak coś w tym musi być, że od momentu wyjazdu jakoś nie bardzo płaczę nad dziurami w budżecie. Są i trzeba się starać je załatać, ale nie ma potrzeby spazmowania nad tym faktem.

Przy okazji świątecznej wizyty w Polsce znowu poszło trochę kasy. Właściwie to niewiele brakowało, żebym plastikiem zaskrobał o dno kredytowe. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać czy wystarczy pieniędzy na minimalną ratę za kartę kredytową. Sprawdziłem, wystarczyło z kilkugroszowym zapasem.

Obecny stan jak zwykle możecie zobaczyć na wykresach. Allianz sukcesywnie maleje, reszta dobija do 100% pojemności.

Z bardziej istotnych zmian jakie przyniósł kwiecień to przede wszystkim pozostawienie samochodu w Polsce celem sprzedaży. Kto czyta wiedeński lajf ten już wie, że austryjackie przepisy wymusiły na mnie tę decyzję. Finansowo powinno mi to pomóc bo odpadną mi koszty utrzymania, a jak się już znajdzie kupiec to i trochę dodatkowej kasy wpadnie do skarbonki. Nie chcę w tym momencie deklarować co zrobię z pieniędzmi za auto bo z jednej strony trzeba by spłacić przynajmniej kredytówkę, a z drugiej przydało by się mieć jakiś mały kapitał na wszelki wypadek. Ale nie ma co dzielić skróry na niedźwiedziu, będzie kasa to będziem nad nią główkować, teraz szkoda pikseli na takie rozważania.

Zanim wpłynęła wczoraj kwietniowa pensja miałem na koncie niecałe 5 euro i w portfelu około 20. Dla zabawy drażnię swojego kumpla narzekaniem, że mnie ściągnął do kraju drożyzny, małych zarobków i chorych przepisów na co on mi odpowiada, że nie wie na co się żalę bo powinienem się czuć jak w domu :) I tak sobie właśnie tu humorystycznie człowiek oczekuje na każde święto matki boskiej pieniężnej.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Lekarstwo na "inwestowanie"

Jeśli śledzicie tego bloga wystarczająco długo lub kliknęliście w odpowiednie wpisy w archiwum lub linki w wyszukiwarce to zapewne wiecie, że poza głupotą kredytową wielokrotnie wykazywałem także daleko posunięte zidiocenie "inwestycyjne". Wchodzenie w IPO, ale nie te co trzeba było. Akcje kupowane na podstawie kij wie jakich przesłanek. Szczęśliwe trafy, które równie dobrze mogły się okazać siekierą malowniczo wyrastającą mi z czoła. Udawanie przed samym sobą, że wiem co robię bo przecież jak byk widzę te dwie świece zwiastujące bogactwo. Łapanie spadających noży, które tak naprawdę były kowadłami miażdżącymi złudzenia. Tak, zdecydowanie było wesoło...

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Odpowiedzi na komentarze

Stwierdziłem, że komentarze pod ostatnim postem zasługują na oddzielny wpis wyjaśniający kilka rzeczy.

Kredyt konsolidujący w euro

Dziękuję, ale raczej nie skorzystam. Pomijając fakt, że bank jeszcze nie ufa mi na tyle aby mi dać kartę kredytową (notabene tak naprawdę to jest debetówka bo żadnego grace periodu nie ma i jest automatycznie spłacana pod koniec miesiąca ze środków na koncie) to wolę raczej korzystać z kursu euro do PLN. Chociaż kredyty tutaj mają o niebo lepsze oprocentowanie niż w Polsce (kumpel brał na budowę domu 50 tys. euro i wyszło coś około 7% o ile czegoś nie pomyliłem) to wizja wiązania sobie sznura na szyi zaraz na początku emigracyjnej przygody wydaje mi się głupia i jakaś taka... bezczelna.

"Wyjechałeś spłacać kredyty to je spłacaj a nie się pakujesz w następne"

Wyjechałem aby mieszkać, pracować i żyć poza Polską, a kredyty są smutną koniecznością, która niestety się ciągnie za mną niczym natchniona słowami piosenki "Keine grenzen" :) Tak samo jak spłacałem je w Polsce tak samo je spłacam będąc tutaj. Różnica jest tylko taka, że tu robię przelew "tylko" na 260 euro, a po drugiej stronie robi się z tego tysiak, który trafia do Allianz. W żadnym wypadku celem mojego wyjazdu nie było tylko spłacenie kredytów, w sumie nawet nie bardzo o tym myślałem podejmując decyzję o przeprowadzce.

"Nie wpadnij w pułapkę księgowania mentalnego i nie oszczędzaj przypadkiem na 2 czy 3% rocznie w euro równocześnie spłacając w Polsce kredyty oprocentowane kilka razy więcej."

Z tymi oszczędnościami w euro to na początek nie poszaleję, ale chcę jak najszybciej odłożyć sobie coś w rodzaju kilku stówek tak na wszelki wypadek. Realnie patrząc to pewnie zabierze mi to kilka miesięcy dopóki wydatki w rodzaju zakupów meblowych się nie zakończą.

A jeśli ktoś narzeka na małe procenty rachunków i lokat w Polsce to wiedzcie, że moje konto na przykład jest oprocentowane na całe 0,625% rocznie, a lokaty wcale bardziej atrakcyjne nie są. Co gorsza tutaj też wprowadzili "belkę" chyba od połowy 2010 roku i z całych 4 centów jakie mi przybyło na rachunku podatek zabrał 1 centa, a więc skromne 25%.

Póki co najlepszym wyjściem dla trzymania moich euro jest rachunek walutowy w mBanku, którego oprocentowanie 1,6% bije na głowę to co oferują banki austryjackie. Oczywiście trzeba tu mieć na uwadze szybkość dostępu do pieniędzy bo w sytuacji naprawdę awaryjnej dwa lub trzy dni jakie zabiera przelew to zdecydowanie za długo.

Ale żeby faktycznie nie mydlić sobie oczu pozornymi oszczędnościami, które w całości zżerają kredyty zamierzam dodatkowe pensje przeznaczać w miarę możliwości na spłatę rat. Obecnie na pewno priorytetem jest spłacenie karty kredytowej gdyż jej oprocentowanie jest najwyższe, a w następnej kolejności kredyt odnawialny. Gdy te dołki zostaną już zasypane przyjdzie czas na dorzucenie Allianzowi do pieca.

Towarzysze w kredytowej niedoli

Mam tu na myśli Mariusza i anonimowego autora komentarza o jedności w bólu gdy nadchodzi dzień płacenia rat :)

Dzięki za wasze komentarze i życzę nam wszystkim szybkiego doczekania wypłaty, z której ani grosza nie trzeba będzie oddawać bankowym pijawkom.