piątek, 1 października 2010

Koszty zakupu mieszkania - wrażenia z nie do końca pierwszej ręki

Mam takie ciche marzenie, które opiera się w dużej części na pomieszkiwaniu sobie w drogich apartamentach hotelowych w różnych miejscach kuli ziemskiej i przeskakiwaniu w inną strefę czasową w momencie kiedy już znudzą mi się atrakcje oferowane przez aktualnie odwiedzane okolice. Taki tułacz - milioner wydaje mi się atrakcyjnym image i przynajmniej przez jakiś czas świetnie bym się bawił w tej roli.

Ale wracając na ziemię i do naszej polskiej rzeczywistości jeśli nie bawi nas dłużej mieszkanie z rodzicami to trzeba albo kupić swoje cztery kąty albo je wynająć. Oba rozwiązania mają swoje wady i zalety, ale nie będę się tu powtarzał bo w wielu miejscach na sieci można znaleźć listy za i przeciw. Zresztą moim zdaniem nie ma co tego rozważać w formie "plus / minus", niech każdy żyje sobie jak mu pasuje i na co akurat pozwalają mu warunki finansowe czy życiowe.

Chciałbym jednak na swoim przykładzie opisać z jakimi kosztami trzeba się liczyć kupując mieszkanie. Tak po prawdzie to powinna to opisać moja lepsza połowa bo to ona poniosła niemal całe koszty zakupu, ale skoro to mój blog i byłem świadkiem wszystkich wydatków - zarówno tych branych pod uwagę jak i tych niespodziewanych - to podbiję sobie oglądalność :)

Trzeba zacząć od tego, że mieliśmy niesamowitego fuksa jeśli chodzi o pieniądze. Moja ukochana z racji wykonywanego zawodu, a raczej psich pieniędzy nazywanych pensją nauczyciela, nie miała by szans uzyskać kilkuset tysięcy kredytu na zakup mieszkania więc groziło mi wzięcie na siebie tego ciężaru. O dziwo pomimo mojego zadłużenia banki nadal wyceniały mnie dość wysoko, najwidoczniej perspektywa posiadania dłużnika przez kolejne 40 lat była bardziej kusząca niż niewielkie ryzyko, że w końcu padnę ze zgryzoty płacąc te wszystkie raty.

Wspomnianym fuksem było to, że pojawił się spadek w postaci kawałka ziemi, który moja lepsza połowa sprzedała akurat za tyle, że wystarczyło na pokrycie w całości ceny mieszkania, które wybraliśmy. Lokal jednak wymagał właściwie generalnego remontu więc chcąc mieć gotówkę na ten cel trzeba było skredytować 1/5 ceny. Na tyle akurat starczyło zdolności kredytowej mojej dziewczynie.

I tu pierwsza przestroga dla przyszłych kredytobiorców hipotecznych: trzymajcie pracownika banku zajmującego się waszym wnioskiem na bardzo krótkiej smyczy. Jeśli mówi, że wszystko będzie gotowe za trzy tygodnie to znaczy, że pewnie zajmie to miesiąc. Dzwońcie do niego co tydzień i pytajcie o postępy. My zadowoliliśmy się zapewnieniami garniturka, że wszystko jest w porządku, a później niemal na ostatnią chwilę biegaliśmy po sądach załatwiając pieczątki do ksiąg wieczystych i tego typu rzeczy. A przecież mógł nam o tym powiedzieć wcześniej bo to była standardowa procedura tego banku i wszystko by się zrobiło na spokojnie.

Przypomniał mi się też przypadek znajomego, który biorąc kredyt hipoteczny odwiedził niemal wszystkie banki w Krakowie i tam gdzie mu pasowały symulacje kosztów wypełniał wnioski o przyznanie kredytu. Opowiadał mi później, już po podpisaniu umowy, że ze zmęczenia całym procesem i czytaniem miliona stron regulaminów i umów nie zauważył małego szczegółu. Otóż pracownik banku, który ostatecznie wybrali i który przyznał im kredyt, pomylił się w liczbie miesięcy i zamiast 480 wpisał we wniosku 420. Co oznacza, że zamiast 40 lat kredyt trzeba spłacić w 35. Niby spoko bo znajomy i świetnie zarabia i szybciej będzie właścicielem mieszkania, ale w przypadku kogoś z mniejszą pensją różnica kilkuset PLN na racie może mieć opłakane skutki. A umowa jest umową i przypuszczam, że bank niechętnie by uruchomił procedury korygujące taki przypadek.

Wybierając mieszkanie trzeba też zwrócić uwagę na to skąd wzięliśmy ofertę. Biura nieruchomości każą sobie płacić prowizję 3% ceny mieszkania. W przypadku takim jak nasz oznaczało to 10 tysięcy PLN. Fakt, że agentka sporo pomogła nam w meandrach systemu administracyjnego, ale trzeba przyznać, że nie mając kompletnie kasy i polegając tylko na kredycie było by niefajnie. Swoja drogą właściciel mieszkania pytał nas po cholerę braliśmy agencję skoro jego ogłoszenie było we wszystkich gazetach w Małopolsce.

Czasem warto więc poświęcić parę dni i nawet kilkaset PLN na rachunek telefoniczny i obdzwonić ogłoszenia z normalnej prasy analogowej i zapytać o szczegóły oferty. W sieci można sobie obejrzeć fotki i łatwiej filtrować metraże, ceny czy dzielnice, które nas interesują, ale większość biur tam właśnie wrzuca swoje listy ofert. Niezależnie więc od źródła informacji o mieszkaniu warto się od razu zorientować czy to osoba prywatna czy agencja zamieściła ogłoszenie. My to akurat sobie odpuściliśmy zniechęceni kilkunastoma ogłoszeniami w gazetach, które albo już były nieaktualne albo się okazywały kompletnie dla nas nieakceptowalne (np: rudera przy cmentarzu). Za wygodę i jako taki komfort psychiczny trzeba było jednak zapłacić prowizję i nawet tani szampan jaki dostaliśmy od agencji po podpisaniu umowy jakoś nie osłodził tego wydatku.

Kolejnym faktem na jaki chciałby zwrócić wam uwagę to stan mieszkania. Nasze było masakrycznie zapuszczone, a w dodatku układ ścian był lekko klaustrofobiczny (jak to w blokach bywa). Jednak moja dziewczyna od pierwszego wejrzenia miała wizję co zrobić żeby było super, a skoro miała na ten cel równowartość tego co kredytował bank to nie było obawy, że kasy nie będzie i będziemy mieszkać w syfie. Co zabawniejsze, właściciel dopiero się zabrał za picowanie lokalu i powiedział nam, że jakbyśmy się pojawili miesiąc później to już by chciał przynajmniej 80 tysięcy więcej bo on z tego żyje i już niejedno mieszkanie zrobił tak, że klienci robili wielkie oczy i płacili jak za woły, a tymczasem on robił wszystko po kosztach i z najniższej jakości materiałów, byle tylko wyglądało ok.

Tak więc czasem lepiej zrobić samemu remont, nawet taki z burzeniem ścianek, wypalaniem starych tapet, wylewkami w łazience, montażem nowych okien, kaloryferów i instalacji wodnej (to tylko niektóre z rzeczy, które musieliśmy zrobić) niż płacić za efekt "pimp my flat" będący efektem sprytnych działań pozorowanych przez sprzedającego. Poza tym ściany jest łatwo pomalować, gorzej zapewnić sobie dogodną lokalizację z komunikacją, sklepami i innymi tego typu użytkami. Faktem jest, że remont i tak kosztował nas te 70 czy nawet więcej tysięcy, ale mamy wszystko zrobione tak jak nam pasuje i jak chcieliśmy. Nie trzeba było wydawać kolejnej kasy na pozbywanie się cudzych guścików typu "oryginalna angielska tapeta łazienkowa" jaką z dumą prezentował nam właściciel jednego z mieszkań jakie oglądaliśmy wcześniej. Wyglądało to tak obrzydliwie, że nawet nie chcę myśleć co w ten sposób ukrył, może mega-grzyba, a może ślady po kulach.

Oczywiście nabywając mieszkanie trzeba też zapłacić od tego podatek. Nie pamiętam dokładnie kwoty, ale chyba było to kilka tysięcy PLN. W końcu biurokracja musi mieć za co żyć więc każdy pretekst do wydarcia kasy jest dobry. Warto zdawać sobie z tego sprawę i mieć odłożone na ten cel pieniądze.

Jeśli zdecydujemy się już na konkretny lokal należy spisać umowę przedwstępną. Zazwyczaj płaci się część ceny jako zadatek i warto się zabezpieczyć na wypadek nieuczciwości lub chwiejnych nastrojów sprzedającego. Dlatego warto odżałować te kilkaset PLN (a raczej kilka tysięcy) na notariusza i mieć wszystko na piśmie. Zresztą notariusz też poświadcza przy okazji, że osoba od której kupujemy mieszkanie ma prawo go sprzedać. Oszustów nie brakuje więc ostrożności nigdy za wiele.

No dobra, chyba wystarczy tej epopei. Mam nadzieję, że nikt nie umarł z nudów podczas lektury tego posta.

PS. notka była inspirowana przez Krzysztofa, który w komentarzu pod podsumowaniem września napisał, że chętnie by sobie poczytał na ten temat. Nie wiem czy pisał do mnie czy bardziej do Kamila, który o tym wspomniał w swoim komentarzu, ale co mi tam. Pierwszy! :)

17 komentarzy:

W Kreciej Norze pisze...

Pieniądze zostawione u notariusza można podzielić na dwie pule: taksa notarialna i podatek PCC od zakupu. Tysiące plnów nie nasze ;)

Lekko po łebkach wspomniane, ale ważne dla każdego kupującego: nie spodziewajcie się, że w mieszkaniu "do zamieszkania" nie będzie niczego do remontu. Ja akurat tak byłam nastawiona, ale już dwójka moich znajomych "ponarzekała" na zastany stan lokalu.

grapkulec pisze...

jestem pewien, że o wielu rzeczach nie wspomniałem wcale lub ująłem je zbyt pobieżnie, ale zawsze jakby co to będę miał pretekst do kolejnych wpisów "z życia wziętych" :)

a tak a propos notariuszy czy w ogóle prawniczej części społeczeństwa to posiadanie w rodzinie lub zaprzyjaźnionego osobnika tego typu jest bezcenne w takich momentach życiowych jak zakup mieszkania. my niestety nie dysponowaliśmy takim wsparciem więc obowiązywały nas stawki standardowe i faktycznie liczone w tysiącach PLNów.

Krzysztof pisze...

Hoho. Wielkie dzięki za szybką reakcję na mój komentarz ;)

RO pisze...

@grapkulec
dzięki za podlinkowanie bloga ;)

co do tematu to ja mam pogląd jak to wygląda z punktu osoby kupującej mieszkanie od developera ;) wtedy np. nie płacisz podatku od czynności cywilnoprawnych, bo płacisz VAT (w zasadzie to bank płaci przy kredycie ;-)). Poza tym część spraw można załatwić samemu, np. wniosek o wpis do ksiąg wieczystych,co prawda troche nas to kosztowalo zachodu i literatury przepisów, ale dobry 1000zl na taksie notarialnej zaoszczędzony ;) rozgladajac się za kredytem dobrze jest tez zglosic sie do posrednika takiego jak np. OF, wyszukaja najlepsze oferty, zajmą się wnioskiem, a kase za to da im i tak bank z prowizji (ale uwaga, czasami przez to mają wyższą prowizje, np. w moim przypadku przy kredycie w PKO BP, konsultant OF mówił o prowizji 1.8%, podczas gdy bezposrednio w banku było 1.5% itp. ;) dużo tego, może się w weekend zmobilizuje i napisze kilka słów u siebie ;)

Emczak pisze...

Super! Temat kredytów hipotecznych wydaję mi się, ze jest jeszcze zdecydowanie zbyt wąsko opisany w necie/blogosferze - lokaty/konta oszczędnościowe/fundusze bezpieczeństwa to już praktycznie u każdego wyklepane. Oczywiście to są ważne rzeczy, ale w zderzeniu z hipotecznym wymiękają ;)
Może wynika to z faktu, iż przeważnie każdy kto bierze kredyt po całym procesie ma tak serdecznie dość tematu, że nie ma ochoty wracać do niego aby dzielić się spostrzeżeniami z blinimi ;) Ja mam w perspektywie bliższe zaznajomienie się z tematem i np. przeraża mnie jak głęboko ukryte w sieci są algorytmy obliczające całościowe zadłużenie a wszędzie świeci się tylko ta mityczna wysokość raty miesięcznej... Temat, uważam, ewidentnie do rozklepania.

matipl pisze...

@Emczak: albo Ci co piszą w Sieci nie biorą kredytów hipotecznych bo wiedzą jakie to zło.
Innym powodem jest kredytowanie jako forma inwestycji i jest to któryś z kolei kredyt - więc nie ma o czym pisać.

RO pisze...

@matipl
hehe kredyt hipoteczny to zło, faktycznie, pozyczanie pieniedzy na 6-7% to straszne zło... a juz na cele mieszkaniowe to wogole tragedia bo to przeciez niepotrzebny luksus...

matipl pisze...

@Kamil: po pierwsze to pożyczasz pieniądze na około 2% + WIBOR
Po drugie w tym momencie jest to mało opłacalne. Szkoda, że rząd w momencie kiedy rynek mógł się naprawić dowalił go Rodziną...

RO pisze...

@matipl
nie podejmuje się polemiki, każdy ma prawo do własnej opinii, wolisz wynajmowac, prosze bardzo, ja wolałem kupić.

Melonmaker pisze...

Przeciąganie uruchomienia kredytu i milion dodatkowych papierków w procesie uruchamiania kredytu to norma. U mnie dodatkowo dołożyli jeszcze ponad tydzień bez podania żadnego powodu. Później zorientowałem się dlaczego. Kredyt brałem w euro. Gdyby mi go dali w regulaminowym terminie, to miałbym go po 4,25 zł za euro, a tydzień później euro było już po 4,15 zł.

Richmond pisze...

"Innym powodem jest kredytowanie jako forma inwestycji i jest to któryś z kolei kredyt - więc nie ma o czym pisać. "

To prawda. Wziecie kredytu pod inwestycje przebieglo bardzo sprawnie i wrecz niezauwazalnie. Sama wybralam oferte banku, skontaktowalam sie z pracownikiem konkretnego oddzialu i zalatwilam wiekszosc rzeczy przez maila i telefon. Pojawilam sie w banku tylko raz dostarczyc oryginaly dokumentow, ktore mieli juz w formie elektronicznej do wgladu i podpisac umowe kredytowa.

Zadnych problemow, wszystko sprawnie i na czas. Teraz mam opiekuna konta i kredytu i jak cos chce od nich to pisze maila.

Poziom stresu niski, bo kredyt niski. Dlug splaca najemca, a jak najemcy nie bedzie to odsetki od oszczednosci pokryja raty. Oprocentowanie jest bardzo niskie w tej chwili i nie oplaca nadplacac sie tego kredytu.

Pierwszy kredyt hipoteczny, pierwsze mieszkanie, stresu moze troche przy tym byc. Przy kolejnej nieruchomosci to juz z gorki. Wiadomo czego sie spodziewac i wiedza jest duzo wieksza.

Magdalaena pisze...

@Krecik - moje mieszkanie w zasadzie nadawało się od razu do zamieszkania. Pomalowałam ściany i przykleiłam tapety, bo chciałam mieć po swojemu. Ale żadnego innego remontu nie robiłam.

domy w Oławie pisze...

Zanim się kupi mieszkanie trzeba je sprawdzić ze wszystkich możliwych stron. Prawnych jak i technicznych. Pozdrawiam :)

Natalia Zimniewicz pisze...

Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam

Tomasz Krawczyk pisze...

Faktycznie jeśli kupujemy mieszkanie jest jeszcze sporo innych pobocznych wydatków. Dlatego zanim ja zdecyduję się na kupno mieszkania czytam o możliwościach dofinansowania https://www.eurostyl.com.pl/blog/dofinansowanie-do-mieszkania-kto-moze-z-niego-skorzystac ponieważ wiem jak bardzo ważne to jest.

Anonimowy pisze...

Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.

Anonimowy pisze...

W sumie ja byłam po drugiej stronie i musiałam w jak najkrótszym czasie moje mieszkanie po prostu sprzedać. Właśnie wtedy okazało się, że firma https://skupujemy-mieszkania.waw.pl/skup-mieszkan-warszawa/ bez większego problemu skupuje mieszkania. Tak stało się również w moim przypadku.

Prześlij komentarz