środa, 29 września 2010

Chorowanie i czytanie

Jakoś tak zawsze ze mną bywa, że życie jedną ręką wręcza mi podarek, a drugą wymierza mi solidnego plaskacza. Tym razem było podobnie: zarobiłem spekulacyjnym ruchem na Kolastynie, a kilka dni później dostałem gorączki i lekarz stwierdził zapalenie płuc. Samą chorobę jeszcze bym zniósł gdyby nie fakt, że lekarski areszt domowy nałożył się na ponad tydzień mojego dwutygodniowego urlopu, a na domiar złego przepadł mi długo planowany wyjazd z kumplami na grillowanie połączone z radosnym nadużywaniem alkoholu. Swoją drogą poprzedni termin tego wyjazdu spłynął do morza wraz z falami powodziowymi, ani chybi fatum jakieś.

Urlopu nie zamieniałem na L4 z powodu socjalki znanej pod hasłem "wakacje pod gruszą". Ten relikt z czasów komunizmu i mojego dzieciństwa nadal snuje się po księgach rachunkowych polskich przedsiębiorstw. Nie pochwalam dotowania czegokolwiek w imię społecznej sprawiedliwości lub innych tego typu debilizmów, ale mając do wyboru chorobowe płatne 80%, a urlop płatny 100% + owe 300 PLN z socjału wybrałem bramkę numer dwa. Skoro i tak mnie okradają rzekomo w imię poprawy dobrobytu to traktuję to jako zwrot części haraczu. A urlopu i tak miałem sporo niewykorzystanego z tamtego roku więc przy okazji kadrowa przestanie mnie nagabywać kiedy w końcu wyrównam jej bilans :)

Jak już wspominałem w poprzednim wpisie, zysk z Kolastyny poszedł w całości na spłatę aktualnego zadłużenia karty kredytowej w mBanku. Zmieściłem się w grace period więc żadnych kosztów dodatkowych nie poniosłem. Teoretycznie będąc uziemionym w domu nie bardzo miałem okazję do wydawania pieniędzy, niemniej jednak wizyta w aptece swoje kosztowała. Na szczęście wszystko w rozsądnych granicach.

Gorączkując sobie radośnie na kanapie miałem czas nadrobić zaległości w czytelnictwie. Okręcony kocem i obłożony moimi dwoma kotami przeczytałem powtórnie "Zamieć" Stephensona i nieco wojskowej beletrystyki typu "co by było gdyby...". Zassałem sobie zresztą ponad 14 giga książek sf, ale chyba życia mi nie starczy żeby to przemielić.

Łyknąłem też nieco literatury inwestycyjnej: "Sztukę spekulacji" Komara, "Kontrakty terminowe w praktyce" Zalewskiego, a teraz jestem w połowie pozycji "Spekulacyjne podejście strategiczne" Slatyera. Nie skupiam się póki co na niczym konkretnym bo przecież i tak nie mam kapitału na poważne inwestowanie, ale poznawanie teorii nie zaszkodzi. Nie zwracam też zbyt wielkiej uwagi na wykresy, wskaźniki i tym podobne technikalia. Bardziej zależy mi na czytaniu o zasadach, systemach, sposobach działania. Konkrety w sumie łatwo znaleźć w razie potrzeby, jest tego od groma w sieci, wystarczy wpisać w google nazwę instrumentu czy wskaźnika. Reguły inwestowania, opisy zachowań samego rynku i inwestorów są nieco bardziej skomplikowane i w sumie dostarczają wzorców co warto robić, a czego raczej powinno się unikać. Stąd też na moim dysku leży prawie 3 giga takiej literatury :)

Jutro ostatni dzień miesiąca więc będzie podsumowanie, aczkolwiek raczej nic zaskakującego w nim nie przewiduję. Powoli zbliża się też nieco okazji do świętowania: 17 października minie rok od rozpoczęcia bloga i mojej drogi ku wyzwoleniu się z kajdanek kredytowych i całkiem możliwe, że zbiegnie się to z setnym postem na blogu. Co prawda nie szykuję z tego powodu żadnych imprez ani konkursów dla publiczności, ale prawie na pewno będzie jakiś większy wpis podsumowujący cały ten okres. Zobaczymy co się urodzi :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz